Codziennie
kładąc się spać boję się do końca położyć głowę na poduszce, boję się, że
zasnę, a kiedy się obudzę nastanie kolejny dzień, który będzie jeszcze gorszy
od poprzedniego. Tak jest codziennie, paranoja. Nie umiem wyjść z błędnego
koła, ugrzęzdłam tu już na zawsze. Jeszcze kilka tygodni temu łudziłam się, że pewnego
dnia to się zmieni, ale prawda jest taka, że w tej opowieści nie zapowiada się
na szczęśliwe zakończenie ze wspaniałym love story w tle. Szkoda. Zawsze
marzyłam o idealnym chłopaku, z którym spędzę wiele romantycznych chwil. Moje
życie jest nudne, nie poukładane. Kiedy wydaje się, że jest dobrze to zaraz
wszystko się wali, nie umiem poradzić sobie z rozwiązaniem moich problemów, a
najbliżsi też mi tego nie ułatwiają, wręcz przeciwnie, dodają ich coraz więcej.
Jak co
dzień wstałam rano i z zrezygnowaną miną poszłam do kuchni zrobić sobie jakieś
śniadanie. Zamiast spróbować cieszyć się tym, że na polu świeci słońce ja znowu
martwiłam się tym jak skończy się dzisiejszy dzień. Pewnie dowiem się, że ktoś
umarł albo jeszcze lepiej, ja umrę, jestem dość pesymistycznie nastawiona do
życia. Na zegarku 6.55, trzeba iść.
Wchodząc do
szkoły zamknęłam szeroko oczy, policzyłam szybko w myślach do 10 i z uśmiechem
weszłam do klasy. Czas udawać szczęśliwą dziewczynę, która jest wiecznie
zadowolona z życia i zapewne nie ma żadnych problemów.
-Czeeeeeeeeeeeeść!- trzeba rozedrzeć się, żeby wszyscy
wiedzieli, że przybyłam.
W odpowiedzi widzę tylko zaspane twarze, które nie mają
ochoty się rozbudzać. Codziennie produkuję się, żeby rozweselić wszystkich z
rana, ale dzisiaj nie mam sił. Siadam na parapecie, wyciągam książkę i mp4,
nastawiam na ulubioną piosenkę i biorę się za lekturę. Dzisiaj nie obchodzi
mnie cały świat, obchodzi mnie tyko fabuła książki.
Mijają
kolejne minuty, a ja wciąż czytam pierwszą stronę, która wydaje mi się
całkowicie bezsensu. Nic się nie trzyma kupy albo to ja jestem jakoś wyjątkowo
rozkojarzona. Chciałabym zmienić coś w swoim życiu, wziąć się za swoje życie,
zacząć po prostu żyć, ale za bardzo boję się porażek, dość mam tego, że z dnia
na dzień mam mniej energii, większa czy mniejsza porażka na pewno wypędzi
resztki tego co jeszcze we mnie pozostało.
-Która jest
godzina?- zapytałam wszystkich obecnych ściągając słuchawki z głowy.
Brak odpowiedzi. Wszyscy tak samo jak ja mają dzisiaj gorszy
dzień, wyłączają się i błądzą w myślach próbując poradzić sobie z
przytłaczającym światem. Jeszcze nie wiedzą, że to co robię do niczego ich nie
doprowadzi, myślenie nie pomaga w niczym, utrudnia wszystko bardziej, znajdujemy
nowe wątki w sprawie, które nie są wcale pomocne, komplikują wszystko co
wcześniej wymyśliliśmy. Lepiej nie myśleć, zostawić problem. W końcu wyparuje.
Rozglądam
się bez emocji po całej klasie. Od dwóch lat nic się tutaj nie zmieniło. Zegar
dalej krzywo wisi przy drzwiach. Tablica jest cała w rysach, ze ścian odpada
tapeta. Tablice korkowe trzymają się na ostatnich śrubkach, a sufit wcale nie
przypomina sufitu. Dopiero po paru sekundach uświadomiłam sobie, że prawie
wszyscy już są. Patrząc leniwie na zegar zobaczyłam, że lekcja się już powinna
zacząć, zeskakuje więc z parapetu i idę w kierunku mojej ławki. Witam się z
uśmiechem z koleżanką, która siedzi ze mną od roku, siadam i czekam na
nauczyciela. W głowie mam tylko myśl, że za 7 godzin znowu będę mogła wrócić do
mojego nudnego i spokojnego życia. Teraz muszę udawać szczęśliwą dziewczynę,
która zawsze wszystkich pocieszy i wszystkim pomoże. Tylko 7 godzin i koniec tortur,
ale dam radę. Wytrzymałam już tak dużo wytrzymam i te kolejne kilka godzin.
Dzwonek
zadzwonił. Wszyscy nerwowo rzucili się do drzwi, żeby zdążyć na autobus
tymczasem ja spokojnie zaczęłam się pakować, kątem oka obserwowałam jak zmienia
się stan klasy, a kiedy wszyscy już wyszli z mojej twarzy zniknął głupawy
uśmieszek i pojawiło się przygnębienie, koniec na dzisiaj, czas wracać do
brutalnej rzeczywistości. Wychodząc potknęłam się o próg, oczywiście poleciałam
na twarz i standardowo wszystkie moje książki rozwaliły się po całym korytarzu.
Wiedziałam, że teraz w szkole nie ma już nikogo oprócz mnie i pani sekretarki,
więc nie spieszyłam się do wstawania. Wydaje mi się, że własnie w tym momencie
coś co trzymało mnie przy życiu pękło i rozwaliło się na miliony kawałków. Po moim
policzku zaczęły spływać kolejne łzy, ale nie przez to, że przewróciłam się,
przecież i tak mnie nic nie boli, a książką też nic nie będzie.
-Mogę ci jakoś pomóc?- usłyszałam głos męski, znajomy,
delikatny i spokojny.
Moja głowa automatycznie powędrowała do góry, niezauważalnie
wytarłam ręką łzy, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-Dzięki, poradzę sobie.- odpowiedziałam swoim ‘szkolnym’
tonem.
-Nie wygłupiaj się, daj rękę!- powiedział przystojny brunet,
w którym byłam zakochana od pierwszej klasy.
Podając rękę uśmiechnęłam się, miło podziękowałam, a Wiktor
zaczął podnosić moje książki z podłogi.
-Trzymaj.- powiedział podając mi je.
-Dziękuje jeszcze raz, niezdara ze mnie.- mówiąc to od razu
skatowałam się w głowie, skoro zaszło wszystko tak daleko powinnam poprowadzić
dalej rozmowę. Wkładając książki do torby zaczęłam nawiązywać kontakt- a co ty
jeszcze w szkole robisz, przecież wszyscy zazwyczaj zaraz po lekcjach lecą na
autobus.
I dopiero gdy całkowicie podniosłam głowę do góry
zorientowałam się, że jego już nie ma. Jasne, przecież to nie miało być love
story, a nawet jeśli to nie ze szczęśliwym zakończeniem.
Siedząc w
autobusie zastanawiałam się jakie zmiany mogłabym wprowadzić do swojego życia
aby było lepiej, żebym w końcu mogła poczuć się spełniona. Jedyna rzecz jaka
przyszła mi do głowy była zbyt trudna do spełnienia, ale wiedziałam, że właśnie
od niej muszę zacząć, inaczej nie ruszę się z miejsca. Mianowicie moje nastawienie
nocne. Wiem, że muszę przestać bać się dnia jutrzejszego i tak niczego to nie
zmieni, będzie tak samo, a poprzez to dodaje sobie stresów dnia teraźniejszego.
Ale jak pozbyć się strachu?
Leżę w
łóżku, a raczej pół leżę. Opieram się na łokciach i patrzę się przed siebie
przy zaświeconej lampie. Staram się nie myśleć o niczym, ale siłą rzeczy w
mojej podświadomości krążą bezwładnie myśli, które są nowe bądź tkwią tam już
jakiś czas. W mojej głowie odbywa się właśnie walka pomiędzy tym co robiłam
zawsze, a tym co chce zrobić dzisiaj. Wydaje mi się, że zawsze jest silniejsze,
w końcu było od zawsze. Dzisiaj jest strasznie słabe, nie radzi sobie, z każdą
kolejną sekundą przegrywa, opada z sił, traci nadzieje. Aż w końcu poddaje się.
Ja wstaje z łóżka i idę po tabletki nasenne, pewnie znowu dzisiaj nie będę
mogła zasnąć.
Kolejny
dzień. Zanim jeszcze poszłam wczoraj spać natknęłam się w Internecie na tak
zwane przykazania mądrości tego świata O. Bocheńskiego. Stosując się do nich
życie każdej osoby będzie bardziej kolorowe i będzie przynosić więcej korzyści.
Jedno z nich zapamiętałm sobie najbardziej, codziennie rano zanim jeszcze
otworzy się powieki mówić sobie ‘Świetnie jest’ nawet jak się wie, że nie jest
to i tak to robić, podobno daje to jakiegoś mocnego kopa na cały dzień, trzyma
przy życiu takich jak ja, którym przydałaby się resuscytacja. Nieważne, idę do
szkoły, dzisiaj tylko 6 godzin udawania kogoś kim nie jestem.
Znowu ten
ostatni dzwonek, znowu wszyscy wybiegają, a ja spokojnie dopakowywuje swoją torbę
i spacerkiem pójdę na przystanek na kolejny autobus. Moja mina już zaczynała
się zmieniać, kiedy zobaczyłam, że Wiktor siedzi smutny w ławce. I teraz jak za
dotknięciem czarodziejskiej pałeczki w mojej głowie pojawiły się dwa ludziki,
jeden mówił, że powinnam jechać do domu, a drugi kazał mi do niego podejść. Odkąd
pamiętam robiłam to co powinnam, mówiłam sobie wczoraj, że chce zmienić swoje
życie, może to jest najlepsza szansa, a druga się już nie zdarzy. Idę, dam
radę.
-Hej..- zaczęłam i właśnie dotarła do mnie taka informacja,
że nie mam pojęcia co powiedzieć.-słuchaj.. Tak sobie pomyślałam. Widzę, że
jesteś coś smutny, wczoraj mi pomogłeś to ten.. Może ja ci mogę dzisiaj jakoś
pomóc?
-Oo, Asia. A ty nie poszłaś na przystanek?- zignorował co mówiłam
czy w ogóle nie usłyszał mojej paplaniny!?
-Nie, nie, ja mam inne sposoby, nie ma się co spieszyć, więc
wracam późniejszymi autobusami. A wracając do twojego smutku, powiesz mi o co
chodzi? Może mogłabym ci jakoś doradzić?
W odpowiedzi miałam uśmiech oraz krótkie pytanie: może
pójdziemy na herbatę?
Chyba nie
muszę pisać jak to się później wszystko skończyło. Jednak jest love story,
romantyczne spacery, spotkania, pierwszy pocałunek, nocne randki co równa się
wymykaniu z domu. W nocy chodziłam spać jak najszybciej, żeby jak najszybciej
był ranek i żebym mogła znowu zobaczyć Wiktora. Wszystko pięknie, z tej
opowieści można wywnioskować wiele refleksji. Kiedy myśli się, że naprawdę jest
fatalnie to przychodzi taki moment, że wszystko się naprawia i jest cudownie. Kiedy
powie się rano, że jest świetnie faktycznie życiu dodaje się mnóstwo pozytywnej
energii i przede wszystkim trzeba odejść czasami od norm i od robienia tego co
wypada co się powinno, trzeba czasami zaszaleć, żeby życie nie było zbyt nudne.
Życie jest jednak piękna. Cudowne.
-Wstawaj!
Asia, obudź się, bo spóźnisz się do szkoły. Pobudka!
Te słowa rozbrzmiały po całym pokoju. Obudziłam się. Ale
doszłam do wniosku, że lubię sen. Mogę poczuć się wtedy wspaniale. Wszystko co
powiem ma sens, a moim chłopakiem jest najprzystojniejszy chłopak w szkole. No
tak, to sen, błędne koło trwa, ale uśmiecham się. Sama z siebie, nie udaje,
dostrzegam rzeczy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, na polu jest
brzydko, woda pomieszana ze śniegiem, ale kiedy popatrzymy wyżej zobaczymy, że
świeci słońce. Może dzisiaj pójdę optymistycznie nastawiona do życia, może to
coś zmieni, a może nie.